... DLA CHWILI ...
Ile trwa...?
Jedno zapatrzenie, kilka pospiesznych ruchów rzęsami majacych odrzucić niedowierzanie i oczyscić obraz z zakłócajacych odbiór zbędnych detali? Oczywiscie to chwila z gatunku tych, które ZAWSZE zbyt krótko trwaja i zbyt szybko umykaja. Bo sa i takie chwile, których nie chcemy przy sobie zatrzymać - to złosliwe chochliki, które wkradaja się w nasz czas, pozostawiaja na podłodze błoto i w żaden sposób nie pozwalaja się wyrzucić. Zadowolone z siebie uprzykrzaja nasze trwanie swoim brakiem wyczucia, nachalnym wciskaniem w swiadomosć i ciagnacym się w nieskończonosć łomotem, który jak każdy remont trwa o wiele za długo niż jest w stanie tolerować najcierpliwsza nawet dusza. Złe te chwile... a jednak udało im się zasłużyć na tak długie zdanie...;)
Ale te pierwsze... kiedy chwila oznacza najdoskonalszy moment, który chcemy zamknać w ramach stop-klatek naszej pamięci. I wracać do nich, przywoływać, wzdychać... po trochu radosnie, a po częsci refleksyjnie, ze swiadomoscia, że to zaledwie wspomnienie, cień, przywołanie pozbawione odczucia realizmu i namacalnosci.
A sa i takie chwile, które zdaja się pękać od nagromadzonych doznań, których jest tak wiele, że chciałoby się je podzielić na kilka chwil, sprawiedliwie obdzielajac te co zwyklejsze, o których myslimy, że sa „zaledwie” dobre... Tak... przywołuje je często. W niepewny sposób analizuję, bawię się każda na nowo, z dystansu dostrzegajac bogactwo tamtych przeżyć, tamtych odczuć. Im odleglejsze tym bardziej przeze mnie docenione. Czyste wrażenie, balansujace na granicy spełnienia. Żyjace gdzies we mnie niezatarcie... I wtedy tak bardzo boję się braku powtarzalnosci.
Dlaczego pewnych zdarzeń nie można poddać nieustajacemu odtworzeniu, skoro i tak w archiwach pamięci przechowujemy tasmę z filmem dowodzacym ich istnienia?