... WIESCI Z FRONTU ...
W piątkowy wieczór do obozu, gdzie własnie stacjonował mój organizm, strzeżony przez odpornosc, zakradł się wróg. Podstępnie i bezszelestnie... Poczułam wtedy bardzo wyraznie, że zamieszkał i najwyraznieh będzie stacjonował w tym obozie przez dłuzszy czas. Trochę się szarpalismy, ale uległam... Zabrał mi moj ulubiony sposób postrzegania swiata. Piję kawę i nie czuję jej zapachu, zjadłam zapiekane jabłka z cynamonem i ani okruszka aromatu nie wkrada się w moje nozdrza... W nocy czuję, że zaczyna mnie podduszać... Wydaję mu walkę. Postanawiam - będę jak Lukrecja Borgia - bezlitosnie zniszczę wroga... Kiedy wróg przysypia podaję mu dwuchlorowodorek cetynizyny, dla niepoznaki zmieszany z laktoza, glukoza, skrobia, stearynianem magnezu, dwutlenkiem tytanu, hydroksypropylometyloceluloza (nagroda dla tego, kto przeczyta bez zajakniecia), glikolem polietylanowym...
Po trzech dniach regularnego podtruwania, wróg wyraznie osłabiony. Testuję jego siły pijac druga kawę. Gorzki aromat powoli przebija się przez postawione przez wroga straże... Trucicielka nie spocznie, póki się go nie pozbędzie. Całkowicie.