...A JESLI NIE....?
Nieodgadnione w nas duszy westchnienia, kto by nie znał ich”.
Znam od podszewki. Dzień dobry! Wołaja od progu, a ja wpuszczam je do srodka zdezorientowana, zdajac sobie sprawę z faktu, iż niemy protest bezgłosny jest nie tylko dzięki temu przymiotnikowi. Ani one małe, ani ciche, ani zwiewne, ani kruche. Gdyby tylko dodać im zwiewnosci miałyby szansę stać się lekkim jak mój apaszkowy kawałek szyfonu - wspomnieniem. Gdyby dodać im kruchosci - byłyby tylko pyłem muszelek rozgniecionych w kieszeni kurtki, roztartych i już nie kaleczących dłoni.
A tak... budza się każdego ranka, nieodłacznym i zadziwiajacym cieniem drepcza tuż obok. Wieczorem wydzieraja wolna przestrzeń tuż obok głowy, i szepcza do snu, i nawet ciężka barierę snu potrafia sforsować.
A ja bym chciała jednego dnia i jednej nocy bez przykładania miary do moich niespełnień...
Ja po prostu... nie potrafię dać sobie z nimi rady. Okiełznać, omotać i schować głęboko.
Każde drgnienie dłoni, każde udawanie, że jest spokojnie... Chcę wyjsc z tej roli. Chcę przestać. Chcę uwolnić się od poczucia bezcelowosci. Od poczucia straty, z którym nie umiem sobie poradzić.
Ulotnić smutek, odparować żal, i napełnić siebie radoscia.
Kiedys było takie proste więc dlaczego nagle stało się tak trudne, że powoli pcham do szafy z napisem „niemożliwe”... ?