... METAMORFOZY ...
Spię.
Spię bo tak dalej od życia tu. I bliżej do życia tam.
Spię bo czekam kiedy wraz z otwarciem oczu zapatrzona w fiołkowy detal na okrywajacej mnie kołdrze uleci w niebyt ostatnia z sennych myśli. I przyjda marzenia żyć swoim życiem splatane ścisłym splotem z życiem moim. W drżeniu przebudzenia, który chłodem wita, wraz z księżycowym towarzyszem przewieszonym przez poręcz nocy. Po prostu czekam. Wciaż jeszcze ufnie, niezmiennie, cierpliwie. Może nawet beztrosko, ale niepokój napotkam dopiero gdy topnieć zacznie ta ufność, niezmiennosc i cierpliwosc.
I w najbardziej sennym z sennych dni marzy mi się kawa. Sto znaczeń na progu północy. Ot tak... żeby dopiać rozpięte przez swit poły nocy.
Sa takie dni, które wydaja się być zaledwie przerwa między jedna noca a druga.
Ten nie wydaje się. Ten jest przecinkiem rozdzielajacym dwa sny.
Ciemnobrazowy osad na dnie filiżanki, i bez patrzenia w lustro wygrałabym zakład, że przysiadł zawadiacko także nad górna warga. Jeden ruch... pianka... puch... pianka.
Szybszy krwioobieg. Niemierzalna przestrzeń między płynaca krawędzia mojego ramienia a granica włosów.
Motto dla watpiacych:
„Tysiace twarzy, setki miraży
To człowiek tworzy metamorfozy”.
Sto znaczeń. Sto drogowskazów. Stosy słów spinajacych ubiegłoroczny październik z tegorocznym lipcem.
Sto słów było sto słów temu;)