...MOJA GEOMETRIA?...
Przewracam, układam, wymyślam, zgaduję. Nawlekam frazy zdań, zlepki słow. Pajęczyna interpretacji. Żonglerka myśli. Czytanie pomiędzy płaszczem a podszewką. A tam? Pustka? Czy ciepło? Gmach z cegiełek, zlepków form. Wystarczy dodać jedną, lub zręcznie wyciągnąć druga. Wali się. Wielokrotnie drutowany garnek spoiwem z wyobraźni zanadto biegnącej. Powtarzalność. Miejsce na pożerający banał. Nieunikniony. Teatralne atrybuty. Maski antyczne i weneckie. Playback. Pożyczone tak bardzo, że zakorzenione jak własne. Zbudowana klatka nie jest rzeczywistością. Rzeczywistość...ma płynne granice. Między snem, wyobraźnia i marzeniem. Ich zacieranie jest zabójcze. Potrzebna mi geometria. Nakłute cyrklem, pocięte ekierką szlaki. Odcinki. Od A do B. Wymierzone. Żadnych niewiadomych. Ewentualnie określone zawsze sprawdzalnym wzorem. Przy podzielane na tysięczne części milimetra, niespodzianki nie wchodzą w grę. Wytyczony świat. Odmierzone myśli. I wszystko jasne. Prosta, równa droga. Płaski, spokojny krajobraz, odcięty horyzontem z matematycznego wzoru. Przesuwam wzrok nie zahaczając o nic. Geometryczna pustka całkowitego określenia. Bez marginesów, bez zakrętów. Tutaj nawet wiatr nie wieje, słońce jest chłodnie umiarkowane. Deszcz tylko w ilościach koniecznych do względnej wegetacji. Szarość kolorów nie przyciąga oczu. Tutaj nie lecisz, ale i nie spadasz. Idziesz równym krokiem, ani wolnym, ani szybkim. W jednolicie obliczonej szarości. Z A do B. Jest też alternatywa. Z B do A. Ale tylko wtedy, gdy najpierw dojdziesz do A. Tu nikt nie zawraca, nie zmienia, nie porzuca marszu. Uporządkowane, odmierzone, zaplanowane.
Dodaj komentarz