KICI... KICI...
A jednak… Dobre myśli są jak kot. Ktokolwiek próbował takiego złapać ten wie, o co chodzi. Na próżno wyciągać rękę. Kot musi chcieć przyjść sam do nas. Otrzeć się o nogi, zamruczeć, wyprężyć grzbiet. A potem nie ponaglany wskoczyć na kolana. Próba złapania kota kończy się porażką i zadrapaniami. Bo to on wybiera nas, a nie my jego…
Więc puchaty kot moich dobrych myśli wskoczył sam na kolana… I teraz go pieszczę, drapię, delikatnie przeczesuję palcami miękkie futerko. A on rozkosznie pomrukuje, mruży oczy i nadstawia się o jeszcze…
I jeszcze gdzieś bardzo, bardzo w zakamarkach świadomości czai się obawa, że jeden nieostrożny ruch wystarczy, aby spłoszyć kota z moich kolan. Na razie na to nie pozwolę. Może ten kot wcale nie jest płochliwy….?
Ale z dobrymi myślami jest jak z kotem – na siłę nijak nie można ich zatrzymać…
Dodaj komentarz