... BO TYLKO WTEDY...
Dolce vita.
Leżę na łóżku porankiem rozciagniętym do południowych granic.
Palce stóp dotykaja brzegu, zarzucam ręce za głowę i płaskimi dłońmi dotykam zagłówka.
Duża ja w dużym łóżku. W tej pozycji mam równo dwa metry długosci.
Wsłuchujac się w kaskadę szelestów wiatrem wydobywanych z orzechowych gałęzi kulę się. Dłonie w buntownicze piastki, oddalam się i zapadam. I częscia mnie poddaję lekkiemu oddechowi poranka.
Mała ja w dużym łóżku. Kłębek pod kołdra łatwy do przeoczenia.
Kawa pachnie. I jak Robert Kasprzycki „mam wszystko jestem niczym”.
Zarysowaniem jestem czwartkowego poranka. Pokusa wielka – przejsc go bez słów. Nie z nadmiaru niedomówień nieuchwyconej tresci, ale z ciszy chwili siła woli powstrzymanej przed upadkiem.
/.../
Lęk dziwny.
Lata prób istnienia bez kogos za plecami, tak po prostu wystawionej siebie na wpływy nadbiegajace z czterech stron swiata.
I nic. Dwa kroki za mna. W cieniu. W myslach. Gdziekolwiek, gdzie istnieje swiadomosc, że gdyby...
Tego potrzebuję.
Bez tego się boję.
Do wczoraj myslałam, że to tylko pieczołowicie hodowana hipochondria.
Dzis uspokajam tętno. Zbyt szybkie serca bicie, i pospieszne łapanie tchu.
/.../
„Bo tylko wtedy nie jest mi zimno”.
Dodaj komentarz